piątek, 14 września 2012

zacieki

Wylądowałem wczoraj nad rzeką. Takim potokiem za domem. Dawniej to było miejsce spotkań, puszczania łódek z papieru, w gorące dni moczyliśmy tam nogi, a potem darliśmy japy gdy któreś z nas dopadła pijawka. Były też kaczki moczące tam dupska, które usilnie próbowaliśmy zaczepić, a gdy już zwróciły na nas uwagę uciekaliśmy w obawie przed ich strasznymi dziobami. W zimie sprawdzało się wytrzymałość lodu, chodziło po krach. Kolega przecenił raz grubość zmarzliny i wpadł po szyję w lodowatą wodę. Pamiętam po tym jeszcze jakiś czas siedzieliśmy z nim przemoczonym i z nadzieją, że jakoś cudownie wyschnie na tym mrozie.
A teraz rzeka wygląda jak wyschnięty zaciek, zarośnięty trawami i chwastami. Nawet dla pijawek woda przestała być atrakcyjna.
Kaczek już od dawna nie ma.
I zastanawiam się co zastanę za kolejne dziesięć lat. Czy w ogóle będzie jeszcze ślad po tym potoku, czy jakieś dzieci z sąsiedztwa jeszcze kiedyś tam przyjdą. A szczerze w to wątpię. Nie wiem z czego bierze się to poczucie, że dzieciństwo naszego pokolenia to było to ostatnie prawdziwe, ostatnie normalne. Z ery przed-komputerowej, przed-komórkowej. Gdzie przesiadywanie u kolegi kończyło się wraz z końcem dnia, a nie z smsem, że no może pora do domu. Kiedy to 'kitraliśmy się' z Bravo, gdzie można czasem było dopatrzeć się jakichś cycków, kiedy macało się paczki czipsów w poszukiwaniu tazosów z Pokemonami, a potem u Kubusia kupowało się Ceśkę.
I zawsze był problem kto odniesie butelkę. Może to głupota, bo dzisiejsze dzieci też będą wspominać swoje czasy równie dobrze. A będą na pewno.
Tyle, że zupełnie bez skali porównawczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz