SESJA SIĘ KOŃCZY. Co za szczęście. Jutro (a tak na prawdę to dzisiaj) wracam do domu.
Mam dosyć siedzenia z nosem w książkach, zakreślania żółtym markerem całych stron notatek, podpinania pendrivów do komputerów w punkcie ksero. Mam dość lamentów nad niepoprasowanymi koszulami, słabego światła w pokoju i dość mam też smaku energetyków w puszkach. Wreszcie będę mógł spokojnie robić nic, bez wyrzutów sumienia, że tracę czas. I wreszcie zjem na obiad coś innego niż parówki.
Jutro (cholera - właściwie dzisiaj) ostatni egzamin. Nauka o komunikowaniu, kobyła, nudna i żmudna. Dziesiątki stron notatek patrzą na mnie i machają rączkami, a ja nic z nich nie rozumiem. Liczę na telefon, który w całej swej mądrości i byciu 'smart', pomoże mi w trudnej chwili. Ale właściwie to niech się dzieje wola boża. Poprawka z Jebanego Niemieckiego wygląda póki co smutno i samotnie, ale mimo wszystko mam nadzieję, że tak pozostanie.
Z nadmiaru nauki aż się dzisiaj spakowałem. Pół torby książek wiozę. Cyganeria znów wsiądzie do piątki i pojedzie obładowana trzema torbami na dworzec. Ale póki się nie wykładam jak długi pod torami tramwaju (true story) to proszę się nie śmiać.
Wracam do żółtych papierów - widzę, że kartka z Typologią Mertona zaczyna przystawiać się do tej z Teorią Tetelowskiej. A uwierzcie - wolę, by się nie mnożyły.
dobre, dobreńkie.
OdpowiedzUsuńFanka :))