I to by była jedyna potencjalna zaleta.
Bo poza tym, to chyba strzelę sobie w łeb.
Wszyscy gdzieś wyszli, pełno dziś imprez, a ja nawet nie mam z kim się wybrać. Do tego chyba jesienna depresja, która ujawnia się wieczorami i tęsknota za Kingą.
I tak siedzę jak ten debil w czwartkowy wieczór. Bo ta się uczy, tamta nawet nie odpisuje, ten nie wychodzi, a tamci razem. I jakieś jebane lampy, które magicznie powstały w dzisiejsze popołudnie za oknem przy sąsiednim bloku jarzą mi w szybę. Pieprzonym, białym, zimnym światłem.
Poniedziałkowe spotkanie z kolesiem od szukania miłych, otwartych w hotelu przytłaczającym splendorem zakończyło się kawą za dwie dychy (a mogłem cholera wziąć Eviana) i konkluzją, że w życiu najważniejsze są pieniądze. Bo generalnie to studia spoko, bo jesteśmy młodzi i w ogóle. Ale przyjdzie taki czas, taka refleksja za 2-3 lata, że warto pomyśleć o czymś, co da nam realne pieniądze. Bo generalnie to studenci przyjeżdżają z małych wiosek i myślą, ze w Krakowie to na ulicy pieniążki leżą i jakoś się uda. A to się, generalnie, nie uda. No chyba, że pójdziemy Jego drogą. No pasja też fajnie, dobrze brzmi i w ogóle to oczywiście, że się z panem zgodzę, że ważna, no ale co z życiem, co z pieniędzmi. Bo jak to się mówi - dopóki nam żona nie płacze, a dzieci jeść nie wołają (albo odwrotnie), to o tym się nie myśli. Także trzeba generalnie się zastanowić. Bo on to sobie na przykład kupił teraz samochód i mieszkanie, i jak na jego wiek to chyba spoko. Bo urodziny za 3 tygodnie, się nie chwaląc.
A po całym spotkaniu, oprócz syfnego słodzika w kawie, wytrycha "doradztwo finansowe" i realnych pieniędzy, to nie pamiętam nawet nazwy tej firmy. Ale przynajmniej uświadomiłem sobie, że nigdy nie chcę być kimś takim. Bo generalnie pieniążki spoko, trzeba być debilem by z okazji nie korzystać i nie dbać o swoje. Ale chyba ktoś tam zatracił jakiś sens. Ogolona mordka odbijająca się w szkiełku rolexa i wymanicurowane pazurki stukające o ekran nowego Samsunga widzą niestety tylko swoje odbicie i sukces. A to średnio dobre wrażenie po 30 minutach.
Wiarę w ludzi przywrócił mi nauczyciel hiszpańskiego. Katalończyk o czarnej czuprynie, z niesamowicie nieporadnym polskim akcentem i ogromnym uśmiechem nieschodzącym z ust wygrał ze wszystkimi.
A wszystko przez łączenie hiszpańskiego, polskiego i angielskiego. W jednym zdaniu. Geniusz.
Przez dziewięćdziesiąt minut nie mogłem przestać się śmiać. To po prostu typ człowieka, na którego się patrzy i gęba sama się cieszy. A po zajęciach wiedziałem, że w gramatyce "always jest wyjątek" sam hiszpański "is not easy, but it's not taki koszmar", a nasz podręcznik "is not the best but not the worst so - można". A fulbolista to jest on. It's like ona but to jest wina Christiano Ronaldo.
Pan mistrz.
Filozofia po raz kolejny zniszczyła mnie psychicznie, ale i tak mnie szalenie interesuje. Nie wiem czy to rola enigmatycznej pani profesor, czy chęci negowania każdego filozoficznego modelu świata u źródła.
A dzisiaj po raz pierwszy od kilku miesięcy wymęczyłem się na wfie. I dawno tak dobrze się potem nie czułem. Moje narzekania na obowiązkowy wf można zostawić w lesie na Ruczaju, bo teraz ja to jestem sportowiec. Przynajmniej do rana, gdy poczuję pierwsze zakwasy.
Dochodzi północ, a jebane lampy ciągle świecą.
Foch.
Jutro wracam do domu. Serio.
Bo poza tym, to chyba strzelę sobie w łeb.
Wszyscy gdzieś wyszli, pełno dziś imprez, a ja nawet nie mam z kim się wybrać. Do tego chyba jesienna depresja, która ujawnia się wieczorami i tęsknota za Kingą.
I tak siedzę jak ten debil w czwartkowy wieczór. Bo ta się uczy, tamta nawet nie odpisuje, ten nie wychodzi, a tamci razem. I jakieś jebane lampy, które magicznie powstały w dzisiejsze popołudnie za oknem przy sąsiednim bloku jarzą mi w szybę. Pieprzonym, białym, zimnym światłem.
Poniedziałkowe spotkanie z kolesiem od szukania miłych, otwartych w hotelu przytłaczającym splendorem zakończyło się kawą za dwie dychy (a mogłem cholera wziąć Eviana) i konkluzją, że w życiu najważniejsze są pieniądze. Bo generalnie to studia spoko, bo jesteśmy młodzi i w ogóle. Ale przyjdzie taki czas, taka refleksja za 2-3 lata, że warto pomyśleć o czymś, co da nam realne pieniądze. Bo generalnie to studenci przyjeżdżają z małych wiosek i myślą, ze w Krakowie to na ulicy pieniążki leżą i jakoś się uda. A to się, generalnie, nie uda. No chyba, że pójdziemy Jego drogą. No pasja też fajnie, dobrze brzmi i w ogóle to oczywiście, że się z panem zgodzę, że ważna, no ale co z życiem, co z pieniędzmi. Bo jak to się mówi - dopóki nam żona nie płacze, a dzieci jeść nie wołają (albo odwrotnie), to o tym się nie myśli. Także trzeba generalnie się zastanowić. Bo on to sobie na przykład kupił teraz samochód i mieszkanie, i jak na jego wiek to chyba spoko. Bo urodziny za 3 tygodnie, się nie chwaląc.
A po całym spotkaniu, oprócz syfnego słodzika w kawie, wytrycha "doradztwo finansowe" i realnych pieniędzy, to nie pamiętam nawet nazwy tej firmy. Ale przynajmniej uświadomiłem sobie, że nigdy nie chcę być kimś takim. Bo generalnie pieniążki spoko, trzeba być debilem by z okazji nie korzystać i nie dbać o swoje. Ale chyba ktoś tam zatracił jakiś sens. Ogolona mordka odbijająca się w szkiełku rolexa i wymanicurowane pazurki stukające o ekran nowego Samsunga widzą niestety tylko swoje odbicie i sukces. A to średnio dobre wrażenie po 30 minutach.
Wiarę w ludzi przywrócił mi nauczyciel hiszpańskiego. Katalończyk o czarnej czuprynie, z niesamowicie nieporadnym polskim akcentem i ogromnym uśmiechem nieschodzącym z ust wygrał ze wszystkimi.
A wszystko przez łączenie hiszpańskiego, polskiego i angielskiego. W jednym zdaniu. Geniusz.
Przez dziewięćdziesiąt minut nie mogłem przestać się śmiać. To po prostu typ człowieka, na którego się patrzy i gęba sama się cieszy. A po zajęciach wiedziałem, że w gramatyce "always jest wyjątek" sam hiszpański "is not easy, but it's not taki koszmar", a nasz podręcznik "is not the best but not the worst so - można". A fulbolista to jest on. It's like ona but to jest wina Christiano Ronaldo.
Pan mistrz.
Filozofia po raz kolejny zniszczyła mnie psychicznie, ale i tak mnie szalenie interesuje. Nie wiem czy to rola enigmatycznej pani profesor, czy chęci negowania każdego filozoficznego modelu świata u źródła.
A dzisiaj po raz pierwszy od kilku miesięcy wymęczyłem się na wfie. I dawno tak dobrze się potem nie czułem. Moje narzekania na obowiązkowy wf można zostawić w lesie na Ruczaju, bo teraz ja to jestem sportowiec. Przynajmniej do rana, gdy poczuję pierwsze zakwasy.
Dochodzi północ, a jebane lampy ciągle świecą.
Foch.
Jutro wracam do domu. Serio.
wf ze Smereką?
OdpowiedzUsuńBabka taka, pojęcia nie mam jak się nazywa.
OdpowiedzUsuń