Siedzę. Siedzę na krześle. Wyższy standard życia powrócił - kupiliśmy stół.
Miesiąc skręcania kręgosłupa w łuczek i tłamszenie dupska na poduszkach przy wysokim na 30 centymetrów stoliku skończone. Znów czuję plecy, a monitor mam na wysokości oczu.
Taszczenie rozczłonowanych mebli transportem miejskim ma jakiś urok. Adrenalina przy manewrowaniu metalowymi nogami by nie wybić nikomu oczu (bo po co problemy), poza tym można czuć się usprawiedliwionym siedząc dupą na siedzeniu. Legalnie - bo taszczę duże rzeczy.
I tak siedzę i gapię się w twittera Sikorskiego, którego wizerunek medialny mam przeanalizować i omówić. Pojebie mnie.
Milion screenów, kontentu tylko, co w jego postach. Może sam się obroni.
Zaraz obok - historia prasy niemieckiej. Afery, przekręty, Axel Springer.
Niesamowite jest to, że internet nie jest nawet w połowie tak przejęty jak koleś od Niemieckiej kultury dziennikarskiej i milczy w zapytaniu o większość spraw.
Uprzedniego przygotowania nie potrzebuje na przykład WF. Za co również go kocham.
Innymi powodami są: profesorka-dobra ciocia kochająca jogę, półtoragodzinne łojenie w piłkę w chłodzie, miedzy kretówkam a przeciwko drużynie ekonomistów. W ogóle ten konflikt wszedł na wyższe stadium. Nie mamy pojęcia jak mają na imię, dzielimy z nimi tylko zajęcia, ale wojna na boisku jest jak najbardziej na serio. Ale cóż zrobić, gdy podporządkowaliśmy ich sobie, i jeździmy po nich co tydzień jak chcemy.
Nawet ze mną na bramce.
8:3, suki.
Kończę sklejanie wypowiedzi Sikorskiego na dzisiaj. Jutro udam, że nie jestem śpiący i mi się chce, powlekę się na zajęcia, a potem wyruszę do Lublina.
Byle tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz