Mariusz budzi mnie rano chórami śpiewającymi De profundis.
Pijamy herbatę z sokiem i wódką. Marzymy o wodzie mineralnej. Ale ją trzeba byłoby najpierw przywlec ze sklepu.
Czyste naczynia się skończyły. Podobnie jak chleb.
Oglądałem zdjęcia z początku października. Gdy jadałem jajecznicę na bekonie z dipem z pomidorów. I sałatkę z kurczakiem i grzankami.
I ja głupi myślałem, że tak będzie jeszcze kiedyś. A inwencja kończy się na parówkach z patelni i kurczakiem z ryżem. Plebejskim, acz pysznym.
A w czwartek zrywam się do domu, by poleżeć w czystości. Tak po prostu.
Ale nie myślcie, że mi tu źle.
Kocham to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz