poniedziałek, 19 listopada 2012

intercity

Veni, vidi, vici.
A jadąc przez tę mgłę veni wcale nie było oczywiste. 
140 na liczniku i wio przez las.
Ale skill albo szczęście koleżanki kierującej okazały się wystarczające i do Lublina dojechaliśmy w całości. 
Wspaniały weekend się jednak skończył. 
Teraz, nakarmiony miłością i z siłą na kolejny tydzień, czas zmierzyć się z kolosami, pieprzonymi prezentacjami i referatami o nikogonieinteresujących mediach w powojennych Niemczech. 
Wróciłem pociągiem. 
Bo jednak kurwa strach. 
Mimo, że mgły już nie ma, to pociąg wygrał w starciu z Hondą. Pół godziny w kolejce do kasy, bo jakiś Azjata za diabła się nie dogada i jęczy razem z tą babką zza szyby. I nikt nie wie o co chodzi, a wszyscy wkurzeni. Do tego sauna w przedziale. Jeśli ktoś, kiedyś, gdzieś powie żebym się ciepło ubrał, bo w pociągu zimno, to uduszę kocem. Tak gorąco, że pasek od spodni mnie w (przepraszam za słownictwo) dupę parzył.                  
Co jak co. Na zimno w pkp narzekać nie można.
Jeden referat skończony. 
Mariusz przyniósł wódkę, to się napiję. To nic, że 3 dochodzi. 
Będzie się lepiej spało.


1 komentarz: